O 2.30 pobudka. Zbieramy się nieco zakręceni, dwie szybkie kawy, kanapka z serem i pakujemy się do samochodu, przy ok. -17°C. Tym razem wyjeżdżamy z Olką, młodszą córką. Starsza kategorycznie odmówiła wspólnej podróży, już to z powodu niechęci do samolotów, jak twierdzi, już to z powodu niechęci do przebywania ze starymi i ich znajomymi zbyt długo. O 3.40 ruszamy spod domu do Berlina – Schenefeld, skąd mamy lot do Marakeszu. Ok 10.20 jesteśmy na mein-parken.de – zaprzyjaźnionym parkingu (40 euro – tydzień) skąd busem dojeżdżamy na lotnisko. Tam spotykamy się z Bartkami (Rzeszów, skład: Agnieszka, Bartek, Hubert i Tadziami (Piaseczno – Tamara i Tadek). Czekają dość długo. Jechali polskim busem i po wielogodzinnej podróży dojechali na lotnisko około 7 rano.
O 13.30 startujemy.
Wszyscy mamy zupełnie odmienne oczekiwania od tego wyjazdu. Bartki i Tadzie chcą jak najwięcej zobaczyć, zakładając, że nie prędko tu wrócą. Chcą zobaczyć góry, przełęcze i pustynię.
My chcemy wtopić się w atmosferę Marakeszu, poczuć miasto i wyskoczyć na kilka dni nad morze. W tym samym celu. Oczekujemy marokańskiego relaksu. Spokoju, leniwego snucia ulicami, wdychania zapachów i poznawania smaków.