Easyjet leci sprawnie i przyjemnie, żeby po 3,5 godzinach wylądować w Marakeszu. O 16.00 czasu miejscowego wysiadamy z samolotu, w przyjemnej temperaturze ok 19°C. Zgodnie z opiniami od przewodnika google idziemy kawałek za lotnisko, żeby znaleźć transport. Nie musimy szukać długo. Zaraz za terenem portu lotniczego zatrzymuje się mercedes beczka i proponuje nam transport do mediny. Chce 80 dh za 5 -6 osób. Niestety nas jest więcej. Nie stanowi to problemu. Kierowca zatrzymuje drugi samochód. Po niewielkich targach ustalamy stawkę za przejazd 70 dh za mercedesa (5 os) i 40 dh za ten drugi (3 os). To dobra stawka zważywszy, że autobus z lotniska jedzie za ok. 30 dh od osoby. Kierowcy jadą sprawnie i lajtowo, delikatnie wkomponowując się w przepływ pojazdów. Do mediny nie ma wjazdu, wysiadamy więc przed nią. Hotelu szukamy kilka minut, ale nie stanowi to specjalnego problemu. Mieliśmy wcześniej niezobowiązującą i rezerwację telefoniczną. Koszt pokoju to 15 euro (150 dh) za pokój trzyosobowy. Sam MEDINA HOTEL – riad bardzo mi się podoba. Kameralny klimat, fajna obsługa. Tak – hotel ewidentnie ok. Z tarasu widok na dachy mediny. Po zameldowaniu wychodzimy na Jemaa el Fna coś zjeść.
Jemy w pierwszej spotkanej budce. Jedzenie nie porywa. Bez przypraw. Moja wątróbka jagnięca bardzo dobra, ale poza tym przeciętnie. Potem łazimy trochę po sukach i idziemy na piwo do jedynego lokalu serwującego alkohol, jaki znaleźliśmy.
Lokal przyjemny, chociaż mocno barowy. Kelner prowadzi nas na 3 piętro wąskimi schodami i znajduje miejsce dla 8 osób. Małe piwo 65 dh, whisky z colą -85 dh, drinki – 65 dh, drinki bez alkoholu 45 dh. Wydaje się cholernie drogo, ale okazuje się, że jesteśmy w trakcie niekończonej happy hours, i wszystko serwują podwójnie. Trochę lepiej, chociaż obciąża to nasz budżet.
Po kolejce wracamy do hotelu. Zatrzymujemy się jeszcze z Olką na nieodzowny soczek z pomarańczy (4 DH).