Don Det – wyspa 4 tysięcy psów i kotów
Dojechaliśmy i zakwaterowaliśmy się w bungalowach mamy Rasta z widokiem na rzekę. Sam pokój jest całkiem średni, ale cala reszta wspaniała. Widok na Mekong, hamaki, miła obsługa. Cala wyspa nastraja do wypoczynku – tutaj nikt się nie spieszy, można się zatopić w powolnym rytmie życia i nawet nie wiadomo kiedy mija dzień.
Wyspa żyje na obrzeżach, tutaj znajdują się restauracje, sklepiki i bungalowy do wynajęcia, środek to przede wszystkim pola ryżowe z rozrzuconymi chatami na palach, przykrytymi bambusowymi liśćmi. W wszędzie – w barach, na drogach, tarasach jest pełno meau i maa – czyli kotów i psów. Psy są piękne, wyglądają bardzo podobnie do siebie i są równie spokojne i uśmiechnięte jak ich właściciele. Koty znacznie mniejsze od naszych, długonogie, zazwyczaj rude i chude, występują w wersji z ogonem i bez:)
Kulinarnie zachwyciła mnie tutejsza sałatka z sosem rybnym; laap, którą podaje się w wersji mięsnej i wegetariańskiej. I niezrównane bialao. Zimne.
O Don Det nie ma co pisać – trzeb tu przyjechać i dać się ponieść nastrojowi.
Na koniec ciekawostka – w jednym z barów starsi biali hipisi prowadzili popularna w miejscowościach turystycznych w Azji międzynarodową wymianę książek. Polega to na tym, ze za drobną opłatą można wymienić swoją książkę na inną. Znalazłam 2 polskie tytuł, jeden z nich to powieść Fannie Flag. Podobno była tu tłumaczka tej książki na nasz język, ale nie ona ją tu zostawiła:)