Pekin, Czajna.
Po 8 godzinach lotu Air China lądujemy w Pekinie. Nie były to najlepsze linie, z których usług korzystaliśmy. Wydzielane dość rzadko napoje, ciepłe piwo, jedzenie przeciętne, obsługa miła. Rozrywka pokładowa raczej uboga, filmy z informacją o możliwości zmiany treści – czyt. ocenzurowane.
Około 9.30 lądujemy w Pekinie.
Nie mamy wiz, więc podchodzimy do okienka, jedynego, przed którym nie ma w ogóle ludzi, mówiąc, że mamy 10 godzin postoju i chcielibyśmy wyjść na miasto. Pani pyta „ po co? Obejrzeć – odpowiadamy. Wypisujemy deklarację emigracyjną i za chwilkę dostajemy wizę – niewizę na 72 godziny.
Lotnisko jest wielkie. Właściwie gigantyczne. Nowoczesne i drogie. Świetnie skomunikowane. Między terminalami poruszamy się pociągami. Z Terminala 2 jedziemy do stacji przesiadkowej X, skąd planujemy linią nr 10 pekińskiego metra dojechać do centrum i do jednego z licznych tzw marketów – domów towarowych w formie bazarów lub odwrotnie.
Niestety odechciewa nam się jednak szopingów i wysiadamy na stacji przesiadkowej, zamiast jechać dalej. Miejsce gdzie wysiedliśmy okazuje się obrzeżem jakiejś biurowo mieszkalnej dzielnicy. Ponieważ nie mamy przewodnika, ani specjalnie się nie przygotowaliśmy, szwędamy się smętnie po tej części miasta. W międzyczasie jemy zupę w jednym z wielu barów. Zupa, z mnogoscią dodatków, które wybiera się samemu, jest nad wyraz dobra, ale strasznie duża. Jestesmy ożarci. Ponieważ mało kto mówi po angielsku, piwo, które kupiłem, okazało się napojem śliwkowym. Ale dobrym. Koszt zupy z napojem to ok 25 zł. Przejazd w jedną stronę z lotniska pociągiem to około 25 zł na osobę.
Na lotnisku jemy przepyszna pierożki w koreańskiej knajpie (tak, na lotnisku w Pekinie) i suto podlewamy to piwem – niestety za ok 15 zł za butelkę – chyba, ze coś popieprzyłem z tymi juanami.
To i tak nie ważne, bo zaraz mamy lot do Manili.