Manila.
Po około 5 godzinach lotu tą samą linią lądujemy w Manili. Tutaj znowu mamy 6 godzin postoju.
Wychodząc z lotniska poczułem już ten ukochany przez mnie zapach Azji S-E. Pełen wilgoci, upału, dymu z grillów, chociaz znacznie mniej fajny niż w innych częściach azji. Jakiś uboższy i bardziej brudny. No coś z nim ewidentnie jest nie tak. Pani, którą na lotnisku pytamy o autobus na terminal lotów krajowych, informuje nas, że dojazd jest tylko taksówką, za 600 pesos. Dzisiaj jesteśmy prawie pewni, że to nie prawda. Musimy wymienić walutę. Oczywiście cwaniak od taksówek próbuje nas zrobić (sami wiecie w co), zaniżając kurs. Dajemy się tylko trochę, dzięki wiadomości od Olki o kursie pesos, znajdujemy jakiś wspólny przelicznik. Ale i tak ocyganił nas na 100-kę. Na lotnisku czas już nam się dłuży. Jesteśmy poważnie zmęczeni. Pijemy kilka piw i idziemy do terminala. Podczas odprawy okazuje się, że Grzesiu inteligent nie odznaczył bagażu przy locie tam, a jedynie przy locie z powrotem, w związku z czym musimy kupić bagaż – 15 kg ok 40 zł, więc nie ma tragedii. Po godzinie lotu Air Asia jesteśmy w Tagbilaran. No i tutaj już jest już lepiej.