Tym razem jedziemy w dwa, Nastia jedzie na drugim. Odwiedzamy jaskinie, które okazują się dla nas nie do przejścia. Wszystko jest pięknie, i trudno i ciemno i mokro i w ogóle raj, tyle, że ja nie przepadam za eksploracją dziur w skałach. My, z Natalią wracamy w połowie drogi, z nasza przewodniczką. Czekamy na Nastię i za ok. godzinę jedziemy dalej. Tym razem na wodospady. Wodospady to naprawdę czad. Tak, to te wodospady, o których piszą wszyscy blogerzy po wizycie na Siquijor. Na ich zdjęciach jest pięknie i pusto. Pięknie faktycznie jest, ale tłum ludzi na każdym etapie przepływu wody (wodospadów jest w sumie chyba 3). Głęboko, można skakać i trzeba koniecznie pilnować rzeczy. To pierwsze takie miejsce. Odwiedzamy jeszcze przyjemne miasteczko Lazi i wracamy do San Juan. W domu jesteśmy koło 22.00.
Jutro żadnych skuterów, tylko piwo szejki i szwędacz.
Przedostatni i ostatni dzień w San Juan mijają nam podobnie. Łazimy, trochę pijemy mango z rumem. Jemy dobre dość rzeczy jak na Filipiny.